O tym, jak zaczarować listę lektur obowiązkowych w zwykłą radość czytania
„Czytanie książek to najpiękniejsza zabawa, jaką sobie
ludzkość wymyśliła”
W. Szymborska
Przeczytałam
ostatnio dość niepochlebny post na temat lektury „Anaruk chłopiec z Grenlandii”.
Skłoniło mnie to do głębszej refleksji na temat tego, w jaki sposób wybieram lektury,
czym się wtedy kieruję i dlaczego do tej pory jednak omawiałam z dziećmi
„Anaruka”.
Jako
nauczyciel nie lubię sztywnego kanonu lektur - po prostu wolę decydować sama.
Żartobliwie pisząc: uruchamiam mój radar - śledzę najnowsze wydania książek,
sprawdzam pozycje, które zdobywają nagrody, jeżdżę na targi literatury
dziecięcej i tam zasięgam języka. Słucham też uczniów, dużo rozmawiamy na temat
książek, pytam o ich opinie. Prywatnie, jako mama, pytam także moje córki, co
lubią czytać najbardziej, albo po prostu je obserwuję. W taki sposób zresztą pożegnałam
się z „Karolcią”. Mimo, że uwielbiałam tę książkę, jako dziecko, to rozpacz i
męka w oczach mojej starszej córki (kiedy ją czytała – a nadmienię, że czytać
kocha) zmusiła mnie do zadania sobie pytania: „Czy to nie czas najwyższy na
pożegnanie?”. Zapytałam też o to moją klasę - i niestety statystyczna większość
potwierdziła moje obawy.
Z reguły
moi uczniowie mogą wybrać sobie jedną z książek, którą potem sami opisują,
przedstawiają klasie. Resztę lektur wybieram ja, chcąc po prostu pokazać uczniom
różnorodny świat literatury. Nie robię testów ze znajomości treści, nie
sprawdzam czy książka „była przeczytana”. Jeśli pracują na lekcji, bawią się
lekturą, mają swoje przemyślenia, oznacza to dla mnie, że czytali. Jeśli tworząc
recenzję piszą, że „nie polecają, bo nuda i beznadzieja” (bo tak, u mnie na
lekcjach można mieć inne zdanie niż moje :) - to wybierając lektury dla
kolejnych roczników, biorę to pod uwagę. I tak, póki co wybieram ja, bo tak też
widzę swoją rolę. Przygotowuję dzieci do różnych polonistycznych wyzwań, jakie
na nie czekają w starszych klasach. Tworzymy charakterystyki postaci, opisy, ćwiczymy
wyodrębnianie wątków, poszukujemy cytatów. Staram się wybierać takie metody, które
sprawią, że dzieci będą się po prostu dobrze bawiły na lekcjach „z lekturą”.
Czy to się udaje? To pytanie należałoby zadać dzieciakom.
Wracając
do „Anaruka…”, któremu to zawdzięczacie czytanie mojej refleksji :) Nie
dyskutuję z faktami – książka ma już zdecydowanie charakter historyczny. Opowiada
o życiu, którego już nie ma. Ja jednak myślę o niej nieco inaczej. Bo dlaczego
nie można pokazać dawnego świata i zestawić go z tym, który jest? Można
przecież potraktować tę książkę, jako punkt wyjścia do opowieści o Grenlandii,
o tym w jaki sposób kiedyś prowadzono wyprawy polarne. Jednocześnie warto pokazać,
jak takie wyprawy wyglądają dziś (zawsze zestawiam stare zdjęcia Centkiewiczów,
z nowoczesną flotą i wyposażeniem statków), w jaki sposób działa stacja
badawcza na największej wyspie świata, czym zajmują się naukowcy tam pracujący.
To doskonała okazja, aby wytłumaczyć, dlaczego mówienie o rodowitych
mieszkańcach Grenlandii inaczej niż Inuici, bardzo ich obraża, do pokazania tej
barwnej kultury przez pryzmat tego, jak zmieniała się na przestrzeni lat.
Wszystko to można zrobić przy użyciu social mediów, dzięki którym pokazanie np.
stacji badawczej w Zackenberg nie
stanowi żadnego problemu. Na koniec omawiamy przepiękne, tradycyjne stroje
Grenlandczyków i oglądamy ich malownicze, kolorowe domki, co niezmiennie wzrusza
zarówno moich uczniów, jak i mnie. Zastanawiamy się wtedy wspólnie, dlaczego
Inuici tak dbają o kolory. W zeszłym roku na przykład dzieciaki przyniosły mi
książki Neli Małej Podróżniczki, a to stało się kolejną okazją do wspaniałych
dyskusji. Wspólnie też oglądamy zdjęcia - na przykład z różnych blogów.
Na koniec
kilka słów o tym, jak to jest z czytaniem w Kolumbusie. Nasza szkoła posiada bibliotekę,
wygraną w fantastycznym konkursie Empiku. To biblioteka szczególna, bo z
otwartym dostępem dla dzieci. Nasze dzieciaki bardzo często można „przyłapać na
czytaniu” – na przerwie, w czasie wolnym, po lekcjach. Leżą, siedzą - samotnie
lub wspólnie. Nieważne jak, ważne, że czytają. Jeśli książka, na którą się
zdecydują jest dla nich zbyt trudna – zwykle nie czekają, odkładają ją na półkę
i sięgają po kolejną. Nasza biblioteka jest częścią szkoły, jest zawsze otwarta
i dostępna, spełnia w ten sposób swoją najważniejszą rolę. Uczy kochać czytanie. I to jest moja odpowiedź na często zadawane
pytanie, czy i jak szkoła może sobie poradzić z niechęcią dzieci do czytania.
Monika Jaworska
Konsultant merytoryczny w Prywatnej
Szkole Podstawowej KOLUMBUS, nauczyciel dyplomowany, terapeuta pedagogiczny;
Komentarze
Prześlij komentarz